Restaurant Week – Chodźmy do restauracji – Alyki
Z lekką nieśmiałością otwieram nowy dział na blogu. Będzie o jedzeniu, jednak nie ja tu będę gotować 🙂 Co jakiś czas jadam poza domem. Zazwyczaj miejsca, które odwiedzam są mi znane z recenzji lub polecane, więc nie są to wybory w ciemno. W związku z tym często jest dobrze. Nierzadko jest bardzo dobrze i dlatego chciałabym się z Wami z tymi wrażeniami dzielić. W dziale zapewne częściej będziecie czytać teksty mojego Męża, niż moje. Ja zdecydowanie bardziej lubię pokazywać świat przez fotografie niż słowa, więc oprawa graficzna będzie bogata 😉 Zapraszam na „kulinarny Dolny Śląsk” 🙂
Zaczynamy od recenzji restauracji Alyki, a dokładniej menu, które dostępne będzie w trakcie najbliższego Restaurant Week. Mieliśmy okazję spróbować go przedpremierowo. O wrażeniach opowie Wam Dominik 🙂
Miło jest spotykać się z pasjonatami. Taką okazję mieliśmy podczas odwiedzin wrocławskiej restauracji Alyki, gdzie zostaliśmy zaproszeni na degustację dań przygotowanych na zbliżający się Restaurant Week 2018. Pogoda już przestawiła wajchę na Dolnym Śląsku, a restauracja jest w odległości spacerowej, więc spokojnym krokiem zdążyliśmy na umówioną godzinę. Wejście od dość ruchliwej ulicy Powstańców Śląskich wcale nie powoduje, że w restauracji jest hałas, a właśnie taka obawa spowodowała, że jeszcze tu wcześniej nie jedliśmy.
Pasją właścicieli restauracji są podróże, stanowią one zarówno motyw wystroju wnętrza, jak i inspirację dla nazwy (Alyki to półwysep na greckiej wyspie Tazos). Dania w karcie pochodzą z różnych zakątków świata, i co ciekawe, mocno różnorodne są też dania w menu lunchowym, które jest w Alyki serwowane. Moje osobiste serduszko w tym menu ujęła zupa danego dnia, Tom Kha, którą uwielbiam w każdej ilości i chętnie z nią eksperymentuję.
Personel z niespotykanym zaangażowaniem wdrożył nas w tematykę restauracji i festiwalowe dania. Wstęp należał do zupy z pomarańczowych warzyw, w tym batatu i dyni. Krem jest łagodny i mi to bardzo odpowiadało, ale dla miłośników rockowego pazura na języku był też dodatek w postaci orzeźwiającego limonkowego żelu. Odrobina ziemi oliwkowej (sproszkowana czarna oliwka) i troszkę kiełków uzupełniały danie. Dania główne były dwa: ravioli z bobem i miętą, które okazało się przebojem Kasi, oraz polędwiczki wieprzowe sous vide, i tutaj przykląkłem ja, bo podane zostały z fenomenalnymi dodatkami: kremem z kapusty, demi glace, panierką z suszonych ziół i takimi małymi, niewinnymi kopytkami, którymi prawie przetarłem talerz na wylot. Mięso jest legendarnie wręcz delikatne, a struktura jest jednolita i mięciutka.
Na deser podano czekoladę, zwaną bombonierką. Gęsta masa z białej i ciemnej czekolady, w rezultacie prawie zupełnie ciemna, wylana na spodzie z kokosowego ciasta, skontrastowana jest z cytrusowym kremem. Żałowałem, że nie mogłem do tego ciastka wypić belgijskiego quadrupla od ojców trapistów, no cóż, nie ta pora dnia.
Balans pomiędzy wykwintnością dań a ich przystępnością jest optymalny. Co dla części gości będzie ważne, porcje nie są symboliczne i zdołają zaspokoić głód. Warto sięgnąć po kartę herbat, bo tu Alyki ma się czym pochwalić; byłem zadowolony, gdy okazało się, że jest Darjeeling, kartę przejrzałem dopiero po zamówieniu, a tam znalazłem kolejną z moich ulubionych herbat – Lapsang Souchong. To rzadkość.
Miłą niespodzianką była możliwość wygadania się właścicielowi restauracji, którego zaciekawiła nasza opinia o menu. Gospodarz znał blog Kasi, opowiedział o planie powiększenia powierzchni restauracji i wyglądał na człowieka, który żyje misją serwowania najwyższej jakości potraw. Szanse na podium 2018 na pewno nie są niskie. Dziękujemy i powodzenia!